Doktor Helena Pyz opowiada o życiu mieszkańców Ośrodka Rehabilitacji Trędowatych w czasach zarazy.
Pandemia pogłębia biedę. Wielu mieszkańcom Indii głód zagląda w oczy i coraz więcej osób nie stać nawet na podstawowe leki. - 30 lat temu jak zaczynałam pracę w Jeevodaya też bywało głodno. Ufam jednak Opatrzności Bożej i będziemy nadal służyć ludziom tyle, na ile będzie nas stać – mówi doktor Helena Pyz, opisując życie mieszkańców Ośrodka Rehabilitacji Trędowatych w czasach zarazy.
Beata Zajączkowska: Jak pandemia zmieniła codzienne życie w Jeevodaya?
dr Helena Pyz - Nie zmieniła bardzo podstawowej codzienności, bo jesteśmy wspólnotą zamkniętą z natury; ograniczenie poruszania się do domów i przynależnych placyków nie jest trudne, bo mamy wielkie przestrzenie. Natomiast musieliśmy zrezygnować z pracy innych, dochodzących pracowników, wszystkie zajęcia przejęli mieszkańcy. Na szczęście zostało kilkoro młodzieży, gdyż czekali na egzaminy, które w rezultacie zostały odwołane i oni pomogli w pierwszym okresie. Nasza młodzież pracująca też jest wolna od obowiązków służbowych, więc wręcz garną się do różnych zajęć. Natomiast zmieniła mnóstwo w sensie kontaktów międzyludzkich – tu gdzie był bezustanny ruch jest teraz cisza i spokój. Do przychodni przychodzą tylko najbardziej potrzebujący. A dzieci zdążyły zdać egzaminy i są na wakacjach – wcześniejszych i z pewnością dłuższych niż miały zwykle. Nie ma gości, za to więcej telefonów, sms-ów, wiadomości mailowych.
Co w tym czasie było dla was najtrudniejsze?
- Najtrudniej jest zrozumieć sens niektórych przepisów, a zamrożenie transportu publicznego (autobusów, kolei i samolotów) okazało się wręcz groźne. Ludzie szukając możliwości powrotu do domów idą czasem nawet setki kilometrów na piechotę. Ratuje nas tylko działający internet, który pozwala na łączność z bliskimi i jest źródłem informacji.
Wprowadzony przez władze „lockdown” przypadł na czas Wielkanocy. Na ile ograniczyło to wasze życie religijne i jak je zmieniło?
- Było nam bardzo trudno. Wielki Tydzień był dla wspólnoty bez jakiegokolwiek przygotowania do przeżycia Paschy, nie było możliwości spowiedzi czy uczestnictwa w Triduum Paschalnym, które bardzo okrojono. W Niedzielę Zmartwychwstania księża odprawili dwie Msze św., ale tylko nieliczni wiedzieli o której godzinie będą liturgie. Kilkadziesiąt osób poprosiło mnie o udzielenie Komunii św. po odprawieniu liturgii słowa i wszystkich przypisanych do nich obrzędów. Na szczęście wystarczyło konsekrowanych Hostii. Natomiast w maju przed Grotą Matki Bożej odmawialiśmy codziennie różaniec i czytaliśmy bądź śpiewaliśmy litanię loretańską. To wypłynęło od pobożnych młodych ludzi, ksiądz przechodząc obok zdążył zauważyć, że siedzimy zbyt blisko siebie i... zalecił trzymanie dystansu, choć dzieci i my wszyscy jesteśmy cały czas razem, jemy i pracujemy w różnych gromadkach.
W Jeevodaya na czas pandemii schronienie znalazł student z Polski, który podróżował po Indiach…
- Poza nim trafiło jeszcze kilkoro wychowanków lub ich rodzin, pracujących lub uczących się w pobliskim Raipurze, którzy nie mieli już szansy przed zamknięciem granic międzystanowych dotrzeć do swoich domów. Również ci, którzy stracili pracę, bo po prostu w jakimś sensie „tu jest ich DOM”. Cóż, nikt nie wiedział co dalej, jak się potoczy życie i kiedy powróci do jakiejś normy. Szukali zwyczajnie schronienia i chleba.
Z Indii napływają doniesienie o rosnącym głodzie, jak wygląda sytuacja w ośrodku?
- Myślę, że Indie bardzo zbiednieją skoro wiele zakładów stoi i nic nie produkujemy. Niewyobrażalny głód może dopiero zapanować, na teraz mamy niewielki (3 miesiące) zapas ryżu. Inne produkty, które musimy nabywać mogą się stać niedostępne. Cóż, 30 lat temu jak zaczynałam pracę w Jeevodaya też bywało głodno. Dosłownie. I ilościowo i jakościowo nasze posiłki były więcej niż skromne. Gorzej z rzeszą chorych, którzy mogą napłynąć ponownie, bo ludzi nie będzie stać nawet na podstawowe leki. Ale ufam Opatrzności Bożej i będziemy nadal służyć ludziom tyle, na ile będzie nas stać.
Ceny ryżu poszybowały w górę, czy państwo w jakiś sposób wspiera najuboższych?
- Tak, ludzie dostają zapomogi w różnych formach od państwa: materialnych i niematerialnych, jedzenia i gazu palnego, zniżek i odroczenia oprocentowania czy spłat długów itp. Na jak długo wystarczy zapasów państwowych? Tego nie wiemy, ani jak długo jeszcze nie będzie możliwości normalnego funkcjonowania i zarabiania na utrzymanie.
Kraj powoli zaczyna wracać do życia, kiedy i u was ruszy ono pełną parą?
- Trudno jeszcze spekulować. Nie ma sensu pytać jeszcze o otwarcie szkół, bo epidemia trwa, nie widać tendencji spadkowej zachorowań. Rozpoczęcia roku szkolnego nie będzie jeszcze przynajmniej miesiąc, a czy nasze dzieci, te z odległych miejsc, będą mogły dotrzeć do internatów – też jeszcze nie da się przewidzieć. Przychodnia powoli wraca do normalnej pracy, przynajmniej z najbliższej okolice ludzie docierają do nas. Teraz zostaje jeszcze powrót do normalizacji życia religijnego, bo jedna młoda para czeka na sakrament małżeństwa i jedno dziecko na Chrzest św.
Czym dla Ciebie osobiście jest to doświadczenie pandemii, jak na nie patrzysz?
- Chyba najtrudniejsze pytanie. Wszyscy przeżywamy taki kataklizm po raz pierwszy. Sama choroba nie jest niczym przerażającym, natomiast ta globalna panika w świecie uświadamia wiele rzeczy. Ja wiem, że tym światem kieruje jego Stwórca i tak staram się na to patrzeć. Ale to wszystko co nas otacza i do nas należy musimy podejmować w jakiś inny sposób. Oczywiście, że martwię się o przyszłość, to nasza ludzka natura i mamy obowiązek o lepszą jakość życia zabiegać, ale chyba jestem wyjątkowo wewnętrznie spokojna. Właśnie ta pandemia ukazała mi kruchość wszelkich dokonań, starań, chyba widzę, jak niewiele ode mnie zależy. A jednocześnie wiem, że trzeba żyć dalej, starać się o normalność i robić tyle, chociaż i aż tyle, ile mogę na dziś.
Co chciałabyś, żeby było owocem pandemii dla mieszkańców ośrodka, jego pracowników i uczniów?
- Chyba łatwiej powiedzieć czego bym nie chciała, żeby się stało, jako wynik tego globalnego zjawiska. Nie chciałabym, żeby ulegli panice i np. nie wrócili do szkoły, ale też, żeby zbyt szybko zapomnieli o pewnych środkach ostrożności, zapobiegawczych, np. higiena. Chciałabym ich zarazić moim optymizmem i wiarą w to, że będzie lepiej. Jeden z wychowanków teraz nawet, w wolnym czasie, wykańcza dom – tego bym chciała, żeby nie zrezygnowali z czegoś ze strachu.
Wiele osób myślało, że kiedy były organizowane „loty do domu” wrócisz do Polski. Jednak zrezygnowałaś. Dlaczego?
- To akurat nie wymaga wyjaśnienia. Pytanie: gdzie jest mój dom? samo daje odpowiedź. TAM GDZIE JESTEM POTRZEBNA. Tak, mogę powiedzieć, że po raz pierwszy odkryłam znaczenie słowa określającego uczucie: tęsknota. Jeśli sama decydujesz się na jakieś szaleństwo typu wyjazdu na koniec świata, to za czym masz tęsknić? Ale jak cię ktoś/coś pozbawia możliwości decydowania o czasie i miejscu spotkania z bliskimi to zaczyna się właśnie to…
Kiedy możemy liczyć na spotkanie w Polsce?
- Równie wielka niewiadoma jak wszystko w tym momencie. Nic nie planuję, całkowicie zdaję się na Wolę Pana.
Rozmawiała: Beata Zajączkowska
Ekspert o Starship: loty, podczas których nie wszystko się udaje, są często cenniejsze niż sukcesy
Uszkodzenia genetyczne spowodowane używaniem konopi mogą być przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Ten widok zapiera dech w piersiach, choć jestem przecież przyzwyczajony do oglądania takich rzeczy.
Meteoryty zazwyczaj znajdowane są na pustyniach albo terenach polarnych.