Każdy uczony, chociaż o tym czasami nie wie, jest człowiekiem, który rozszyfrowuje zamysł Boga zawarty w dziele stworzenia i to jest istota nauki - mówi ks. prof. Michał Heller w rozmowie z KAI.
Czym zatem jest kosmologia? Dla wielu to jakaś dziedzina astrologii...
- Na pewno nie astrologią. Każdy astronom, gdy jego dziedzinę myli się z astrologią ma ochotę chwycić za rewolwer. Astrologia jest pseudonauką i jest rodzajem zabobonu. Astronomia jest nauką o świecie ciał niebieskich. Natomiast kosmologia jest nauką z pogranicza astronomii i fizyki teoretycznej. Dla kosmologa astronomia jest laboratorium obserwacyjnym, które bada nie nasze najbliższe sąsiedztwo astronomiczne, lecz świat w największej dostępnej obserwacjom skali. Pojedyncza gwiazda, czy galaktyka jest czymś wtórnym dla kosmologa. Bazą teoretyczną dla kosmologii jest fizyka teoretyczna. Jest to dziedzina trudna, gdyż wymaga znajomości bardzo wielu działów współczesnej fizyki i astronomii.
Celem kosmologii jest rozwiązanie zagadki wszechświata. Czy jesteśmy już blisko jej rozwiązania?
- Postęp w kosmologii jest kolosalny. Jeśli porównamy to, co obecnie wiemy o wszechświecie z tym co wiedzieliśmy sto lat temu w 1908 r. to nie ma porównania. Dla porównania, przed wiekiem wiedzieliśmy tylko o tym, co dzieje się na naszym balkonie, a teraz sięgamy do granic naszego kontynentu. Kosmologia jako dział fizyki narodziła się dopiero w 1917 r. Wtedy powstała ogólna teoria względności i jej pierwsze zastosowania do badania wszechświata. Od tego czasu zaczęto budować pierwsze modele kosmologiczne. Natomiast pierwsze badania astronomiczne o znaczeniu kosmologicznym to rok 1929, kiedy Edwin Hubble, znany astronom amerykański odkrył efekt rozszerzania się wszechświata, uciekania galaktyk i to z prędkościami rosnącymi. Od lat 60. XX w. nastąpił olbrzymi rozwój teorii i obserwacji. Dzisiaj jeśli powiem, że kontrolujemy obserwacyjnie jakieś 90 proc. historii wszechświata wstecz, to nie będzie w tym przesady. Musimy pamiętać, że obserwując odległą galaktykę oddaloną o milion lat świetlnych to widzimy ją taką jaka była milion lat temu. Możemy zatem zajrzeć do historii wszechświata dzięki najnowocześniejszym teleskopom naziemnym i satelitarnym.
Czy badając wszechświat można gdzieś dostrzec ślady Boga?
- Na pewno chcielibyśmy dostrzec ślady Boga w odległych strukturach kosmicznych i odczytać „mail by God”, ale czegoś takiego nie ma i nie będzie. Dlaczego? W tym pytaniu tkwi zasadniczy błąd. Aby dostrzec ślady np. odciśnięte wielkim butem na śniegu, to widzimy tylko w jednym miejscu odcisk stopy, a w wokół niej jest tylko czysta pokrywa śnieżnego puchu. Gdy myślimy o Panu Bogu, to nie ma takiego miejsca, w którym nie odcisnąłby On swego znamienia. Z punktu teologicznego widzenia wszystko jest śladem Boga i dlatego tego śladu nie możemy dostrzec. Nie możemy doszukiwać się „śladowości” Boga we wszechświecie w jakichś konkretnych wynikach naukowych np. w początkowej osobliwości, czy pierwszym Wielkim Wybuchu. Są to detale, na które wcześniej czy później znajdziemy taką czy inną odpowiedź. Natomiast „śladowość” Boga przejawia się najbardziej w racjonalności wszechświata. Jest on niezmiernie racjonalny i daje się go badać matematycznie. Nazywamy to też matematycznością świata. Już w latach przed II wojną światową znany astronom i popularyzator nauki Jeans James powiedział, że świat przypomina bardziej wielką myśl niż wielką maszynę. W tym kierunku należy szukać śladów Boga w świecie. Cała rzeczywistość jest wielkim śladem Boga.
Co jest największą ambicją naukową Hellera – kosmologa?
Każdy naukowiec ma jakąś ambicję, gdyż inaczej nie zajmowałby się nauką. Niekiedy te ambicje są bardzo samolubne, są wynikiem wewnętrznej pasji. Największą frajdą jest przyjemność odkrywania. Nie musi to być od razu odkrycie na miarę światową. Może to być coś małego, ale samodzielnie rozwiązanego. Niestety takie momenty zdarzają się stosunkowo rzadko.
Wracając do pytania, to największą ambicją fizyków teoretyków, a więc i w jakiś sposób moją, jest stworzenie tzw. ostatecznej teorii fizycznej, czy kosmologicznej, gdyż w ostatecznych pytaniach fizyka z kosmologią się zlewają. Co to znaczy? Niekiedy w mediach mówi się, że chodzi o teorię wszystkiego, która wszystko rozwiąże. Nazwa „teoria wszystkiego” jest trochę na wyrost. Naprawdę chodzi o dosyć skonkretyzowany program. Mianowicie, w fizyce dzisiaj są cztery siły fundamentalne: grawitacja, elektromagnetyzm i dwa rodzaje sił jądrowych, tzw. słabe i silne. Do nich w zasadzie odnoszą się cztery teorie, a tymczasem wszechświat jest jeden. Fizycy szukają zatem jednej teorii, która je zunifikuje. Program unifikacji częściowo jest zrealizowany. Udało się już zunifikować słabą siłę jądrową i elektromagnetyczną. Natomiast pozostałe dwie są nadal podzielone. Podejmuje się w tym kierunku masę prób, badań i przedstawia się coraz nowe modele, ale ciągle nie ma ostatecznego sukcesu. To jest jeden program unifikacji.
Drugi program unifikacji polega na tym, że cała fizyka teoretyczna jest podzielona pomiędzy dwie wielkie teorie. Teorię grawitacji, czyli ogólną teorię względności Einsteina oraz fizykę kwantową. Te dwie teorie też nie przystają do siebie. Mówiąc ogólniej posługują się dwiema zupełnie różnymi teoriami matematycznymi, które nie chcą się ze sobą zgodzić. Fizycy marzą o stworzeniu takiej teorię, która by unifikowała te wszystkie cztery siły, a z drugiej strony dwie wielkie teorie – fizykę kwantową i fizykę grawitacji. Taką teorię można by wtedy uznać za teorię wszystkiego. Takich prób poszukiwań fundamentalnej teorii jest przynajmniej kilka. Najbardziej popularną wśród fizyków i najwięcej ludzi nad nią pracuje jest tzw. teoria superstrun, która powoli się przeradza w tzw. „teorię M”. Innym kierunkiem jest tzw. teoria pętli oraz szereg teorii, które wykorzystują metody matematyczne geometrii nieprzemiennej.