W 2000 r. miało miejsce wydarzenie, które przesądziło o kanonizacji Ojca Pio. W cudowny sposób został uzdrowiony syn jednego z lekarzy pracujących w szpitalu założonym przez Ojca Pio. Autorką książki jest matka Matteo, która w porywający sposób opisuje wszystkie fakty i ich znaczenie nie tylko dla swoich najbliższych, ale także dla całego Kościoła. .:::::.
Bożonarodzeniowy liścik
Dzisiaj, 19 lutego 2000 r., mija miesiąc, dokładnie 30 dni od tamtego strasznego czwartku 20 stycznia. Przebywający na oddziale pediatrycznym Matteo długo bawił się z Alessandrem, zjadł trochę mozzarelli, szynki, sosu z makaronem.
Mogę jedynie powtarzać: “Dzięki, Boże, dzięki!” i przeglądać się w jego oczach, które stały się głębsze, bardziej szare, świetlistsze. W oczach, które mówią mi o fantastycznej tajemnicy Bożego Miłosierdzia, matczynym uczuciu Maryi, o ”dowodzie miłości” Boga, jaki w tym cierpieniu musieliśmy z mocą i wiarą przyjąć i przeżyć.
Niewiarygodne są jednak nie tylko jego oczy, lecz także cała reszta i wszystko, co mówi. Przede wszystkim, kiedy prosiłam go, żeby postarał się czym prędzej wyzdrowieć, on, niczym stary mędrzec, odparł: “Tylko Bóg wie, kiedy mam wyzdrowieć”. Nieco później, odwracając się w moją stronę, dodał: “Teraz mam dwa razy urodziny, 4 grudnia i 31 stycznia, bo urodziłem się dwukrotnie. A wiesz, mamo, co znaczy dla mnie wyzdrowieć? Znaczy tylko jedno, cierpienie!”.
Popatrzyłam na niego zbita z tropu słowami wypowiedzianymi z jakąś dziwną naturalnością i zapytałam: “Dlaczego tak mówisz, Matteo? Gdybym ja, twoja mama, mogła cierpieć zamiast ciebie, uczyniłabym to z całego serca i z całą miłością. A nawet oddałabym za ciebie życie. Wszyscy, tatuś, wujkowie, dziadkowie chcieliby być na twoim miejscu!”. Na to Matteo z powagą: “Nie, mamusiu, to ja musiałem cierpieć!”.
Te słowa, tak niezwykłe w jego ustach, przejęły mnie dreszczem i czułam wyraźnie, że to ktoś inny mu je podszepnął. Po paru minutach zapytałam go, co chciał mi powiedzieć, ale tylko wzruszył ramionami, nie dając żadnego wyjaśnienia. Wtedy przypomniały mi się słowa drogiego kapłana, don Biagia: “Matteo jest znakiem jedności i nawrócenia dla waszej rodziny i dla innych z waszego otoczenia!”. I przypomniałam sobie o czymś innym, zgoła niewiarygodnym, co zdarzyło się niedawno i czemu dopiero teraz potrafię nadać znaczenie.
Było to w grudniu, parę dni przed feriami z okazji Bożego Narodzenia. Skończywszy swoje zajęcia, powiedziałam do Mattea, żeby wziął kartkę papieru i napisał do św. Mikołaja liścik, który jak zwykle włożymy do kominka. Wziąwszy pióro do ręki, Matteo przybrał minę zadumaną, skupioną i zastanawiał się, o jaki prezent poprosić. Po chwili milczenia wypowiedział tę dziwną prośbę: “Mamo, na to Boże Narodzenie nie chcę prezentów. Chcę poznać Dzieciątko Jezus!”. Popatrzyłam na niego trochę zakłopotana i powiedziałam: “Jesteś za mały, by poznać Jezusa, to stanie się za sto lat, kiedy będąc bardzo, bardzo stary, umrzesz. Teraz nie pora iść do Jezusa, również dlatego, że Jezusa możesz zobaczyć w każdym człowieku, twoim bliźnim!”.
Prośba Mattea trochę mnie zasmuciła, lecz szybko odsunęłam z serca wszelkie negatywne odczucia i napisaliśmy wspólnie liścik bożonarodzeniowy, zawierający zwyczajne prośby o zabawki. Dopiero w styczniu, kiedy Matteo leżał w przedśmiertnej śpiączce, dowiedziałam się od jego nauczycielki Concetty, że również dzień później, w szkole, napisał w zeszycie tę samą prośbę o poznanie Jezusa. I dopiero wtedy zrozumiałam, że Ktoś większy od nas dotknął jego serca i dał mi znak.
Gorąco wierzę w to, że Bóg chce komunikować się z nami, nędznymi śmiertelnikami, poprzez szczególne znaki, i wierzę, że możemy je przyjmować, gdy otworzymy swe serca. Tamtego dnia jednak nie byłam skłonna wierzyć w przesłanie, które powinno było przygotować mnie do wielkiej próby.
Podobnie jak we wrześniu, w tydzień po śmierci mego teścia, kiedy Matteo przed zaśnięciem w łóżku dostał ataku lęku i płaczu. Usiłowałam go pocieszyć, pytałam, co się stało, a on wśród szlochów wyjaśnił mi, że nie chce iść do raju razem z dziadkami. Starałam się uspokoić go, zapewniając, że jest za mały, by iść do Nieba, gdzie przebywa dziadek Alessandro. On jednak nie słuchał mnie i powtarzał, że dziadek chciał go zabrać ze sobą. Kto wie, co jego serce zdołało pojąć!
Dopiero teraz wydaje mi się, że potrafię połączyć słowa ze zdarzeniami, niczym części puzzli, znanych już Niebu. Zresztą Ojciec Pio lubił powtarzać: “Pan układa układanki”.
aktualna ocena | |
głosujących | |
Ocena |
bardzo słabe |
słabe |
średnie |
dobre |
super |
Ekspert o Starship: loty, podczas których nie wszystko się udaje, są często cenniejsze niż sukcesy
Uszkodzenia genetyczne spowodowane używaniem konopi mogą być przekazywane z pokolenia na pokolenie.
Ten widok zapiera dech w piersiach, choć jestem przecież przyzwyczajony do oglądania takich rzeczy.
Meteoryty zazwyczaj znajdowane są na pustyniach albo terenach polarnych.