Jakiś czas temu napisałem felieton o wyzwaniach, przed jakimi, moim zdaniem, stoją nauczyciele. Dzisiaj – jak gdyby na potwierdzenie – wspomnę o widelcu.
Ktoś mnie niedawno zapytał, czy to moralne, że wydajemy pieniądze na podbój kosmosu, a równocześnie tolerujemy głód, wojny i biedę.
Brzmi dobrze. Dumnie. Tyle tylko, że nawet horyzont nie jest nieograniczony.
Jadąc taksówką na lotnisko, narażamy własne życie nieporównywalnie bardziej niż w czasie samego lotu. Nawet gdyby to był lot dookoła świata.
Myślę, że dzisiaj największym wyzwaniem każdego systemu edukacji nie powinno być przekazanie dziecku informacji, ale nauczenie go, jak w gąszczu informacji nawigować. Tylko kto to ma zrobić?
Słyszałem – chyba w pociągu – rozmowę dwóch ojców, z których jeden skarżył się, że musi dziecku kupić iPhona za kilka tysięcy złotych. Dzieciak był jedynym w klasie bez telefonu w cenie używanego samochodu. Szczerze – nie wierzę w to. Ale coś jest na rzeczy.
Skąd bierze się siła mediów społecznościowych? Myślę, że wielu może nie zdawać sobie sprawy z tego, ile czasu młodzi ludzie spędzają z nimi. Z nimi, a nie w nich.
Najciekawiej jest zawsze na granicach. To tutaj jest najwięcej do odkrycia, choć także tutaj odkrywanie jest najtrudniejsze.
Zastanawiam się, czy dla współczesnych Gutenbergowi idea drukowania liter była równie abstrakcyjna jak dla nas idea drukowania narządów.
Lubimy postrzegać świat jako miejsce uporządkowane. Świat, wszechświat, rzeczywiście taki jest, ale w inny sposób, niż nam się wydaje.